Dzisiejszy dzień sponsorowało słówko „integracja”. Dla mnie zaczęła się ona z samego rana, kiedy wyszłam zaspana z namiotu, aby pójść do latryny i zobaczyłam gromadkę niemieckich skautów wpatrzonych w moją stronę i Felixa (komendanta niemieckiego szczepu) pokazującego mnie palcem. Dalsza część dnia także obfitowała w różnego rodzaju niespodzianki, jednak częściej takie, do których mogłam podejść z większym entuzjazmem. Otworzyliśmy obóz wspólnym apelem, a następnie nastąpił czas wspólnych zabaw, poznawania siebie nawzajem oraz pogłębiania wiedzy o swoich kulturach. Jak się przekonaliśmy wiele osób kontynuowało pogłębianie znajomości także poza punktami programu. Okazuje się, że nawet słaba znajomość wspólnego języka (najczęściej jest to angielski) przy dobrych chęciach obu stron pozwala na prowadzenie całkiem zaawansowanych i długich konwersacji. A jeśli nie chce się rozmawiać, wystarczy zagrać w „głupiego Jasia”. Czasami gry z piłka wymykają się spod kontroli – niespożyta energia uczestników sprawia, że prosta gra przemienia się w wielką, zwariowaną potyczkę (dziś było to coś podobnego do rugby). Zakończyliśmy dzień pierwszym wspólnym ogniskiem, na którym mogliśmy uczyć się nowych piosenek oraz skosztować kosmicznych potraw przygotowanych przez poszczególne podobozy.
To pisałam ja, Ania, wczoraj wieczorem.
No comments:
Post a Comment